Przejdź do treści

Z życia tramwaju: ludzie wobec chorób psychicznych

Jechałam kiedyś tramwajem. Rano, w godzinach szczytu. Tłok był, ludzie byli. Jacyś tacy nerwowi byli.

To był ten moment, kiedy słońce łamie jeszcze zachmurzone niebo i dopiero zaczyna robić się widno. Było zimno, a powietrze zdawało się przy tym tak ciężkie, że można by je kroić nożem.

Mróz chyba powodował w ludziach ogólną frustrację, bo chociaż w tramwaju nietrudno było wyczuć ciepło, dało się wyczuć coś jeszcze – poirytowanie, które powoli narastało i to nie tylko z powodu tłumu i złej aury – było tam dodatkowe napięcie, choć dotarło to do mnie dopiero w chwili, w której zaczęłam zauważać pierwsze reakcje pasażerów.

Jakaś kobieta musiała być w fazie ostrej jednej z chorób psychicznych, bo zwyczajnie mówiła do siebie „od rzeczy”. Będąc świadkiem tego zdarzenia mogłam zaobserwować jak różne są reakcje ludzi na tego rodzaju niepełnosprawność.

I nie były to wcale reakcje empatyczne. Milczenie czasem bywa złotem i to chyba byłaby najwłaściwsza z nich. Kobieta zaczęła się kołysać, miała wiele niekontrolowanych ruchów. Śmiała się, za chwilę krzyczała…, ale ważniejsze jest tutaj to, co w takiej sytuacji zrobili współpasażerowie: niektórzy z nich odsuwali się, pomijając już fakt, że nikt nie chciał obok niej usiąść.

Inni uśmiechali się pod nosem. Jeden z jadących tramwajem mężczyzn zaczął komentować: „nie wolno tak krzyczeć, po co Pani tak krzyczy”?

Zero wyczucia sytuacji. Dlaczego w społeczeństwie wciąż istnieje tak silne niezrozumienie, jeżeli chodzi o choroby psychiczne? Jednych to bawi, inni się boją, jeszcze inni odsuwają…

Dlaczego nikt nie współczuje? Nikt nie reaguje z empatią? Przecież to jest po prostu choroba, która do tego zdaje się być bardzo męcząca. Ci ludzie w większości nie zachorowali bez powodu. Oni cierpieli, przeżyli traumy, męczyli się tak, że w końcu coś musiało w nich pęknąć. Zapewne nie mieli siły już więcej czuć i „odpłynęli” do tylko sobie znanych światów…Wykażmy się czasem większą tolerancją, empatią, zrozumieniem i zróbmy chociaż tyle, żeby przestać się podśmiewać…

Wróćmy do tramwaju.

Kobieta zaczęła krzyczeć i rozmawiać z Bogiem. Jeden z pasażerów zwrócił się do chorej: „Boga nie ma, to schizofrenia”. Jakaś grupka stojących obok nastolatków parsknęła śmiechem.

W tym momencie jedna z osób przyglądających się całej sytuacji powiedziała śmiało: „wypada mi się z tym nie zgodzić. Bóg jest, tylko może „Ty” go nie słyszysz”…

I tramwaj nagle ostro zahamował…

W dzieciństwie uczymy się, żeby każdego traktować z szacunkiem… i nie okazywać braku kultury w obliczu ludzkich nieszczęść. Nawet nie zauważamy, kiedy stopniowo zamieniamy kulturę w sarkazm.

Co to jest sarkazm? To nic innego jak zamaskowany brak szacunku. Na wierzchu wszystko jest gładkie, takie jak powinno być, a w środku nabijamy się do rozpuku.

Mam się podśmiewać? Nie, dziękuję, jestem poważnym człowiekiem. Śmieję się czasami, ale umiem rozróżnić śmiech od sarkazmu. Śmiech jest szczery, sarkazm – nigdy.

1 komentarz do “Z życia tramwaju: ludzie wobec chorób psychicznych”

Dodaj komentarz