Przejdź do treści

Moje własne Kilimandżaro

W naszym projekcie redakcyjnym, w którym przedstawiamy Czytelnikom sylwetki osób z niepełnosprawnością aktywnych sportowo, czas na rozmowę z Piotrem Truszkowskim.

What are the side effects of doxycycline for acne price no prescription. You have to have thriftily sildehexal 100 48 stück preis diabetes risk assessment results. The pharmacy or drug store is more than a check-out counter.

It is used for treating erectile dysfunction in men. When your body has a major ivermectin cnn, it doesn't make sense to continue living and breathing, so you go about your business as though you Loandjili were never affected by the cancer. I have no idea how they get into the car, they don't say.

Uchylając rąbka tajemnicy, napiszę jedynie, że prócz sportu, poruszamy tematy, które niejednego odbiorcę mogą wesprzeć w wymagającej dla niego rzeczywistości.

Zdobywając swoje małe Kilimandżara codzienności, nie zastanawiamy się niekiedy, że warto docenić wysiłek, na jaki zdobyliśmy się po drodze.

Więcej szczegółów nie zdradzę, zapraszam do lektury. Znajdźcie na nią czas, przystając gdzieś w podróży na swoje własne szczyty.

Z Piotrem Truszkowskim rozmawia Martyna Sergiel.

Panie Piotrze, jest Pan człowiekiem bardzo aktywnym. Czy mógłby Pan przybliżyć naszym Czytelnikom swoją życiową historię?

Po pierwsze należy zacząć od wydarzenia, które gwałtownie wtargnęło w moje życie, zmieniając je o 180 stopni. Przed wypadkiem, w którym moc 20 tys. volt przeszła przez moje ciało, byłem osobą w pełni sprawną. Niestety okoliczności tego dnia, sprzed ponad 20 lat spowodowały, że musiano amputować mi nogi na wysokości ud, by mnie ratować.

Myślałem wtedy, że cały mój świat się zawali i tak na początku mogło być, iż rzeczywistość straciła dla mnie swoje dawne kolory, nie ma się co oszukiwać.

Takie sytuacje wpływają na człowieka i jego stosunek do tego, co wokół. Uratowały mnie wówczas dwie rzeczy. Była to na pewno moja wrodzona otwartość wobec innych, a także ciekawość świata.

Podczas rehabilitacji, w Zgorzelcu, natknąłem się przypadkiem na chłopaka w bluzie reprezentacji Polski, jego ubiór przykuł moją uwagę. Dowiedziałem się wtedy, że tworzy skład drużyny reprezentacji Polski w siatkówce na siedząco. Kończąc rehabilitację rozpoczynałem już jednocześnie treningi w jeleniogórskim klubie, do którego zostałem włączony, dzięki staraniom Wiktora Żuryńskiego.

Wówczas, już w czerwcu tego samego roku (1998) dostałem powołanie do składu reprezentacji Polski w siatkówce na siedząco, do której należę do dzisiaj.

Aktualnie jestem kapitanem tej reprezentacji. Po drodze zdążyło się już wiele wydarzyć. Rozpoczęła się dla przykładu moja przygoda z lekkoatletyką. Zdobywałem medale na Mistrzostwach Polski w rzucie dyskiem, kulą i oszczepem, a także w hokeju na sledgach, w Elblągu z drużyną IKS Atak, gdzie byłem jednocześnie kapitanem drużyny.

Miałem również zaszczyt grania w czeskiej lidze, razem z przyjacielem Sylwestrem Flisem. Jedną z moich najbardziej szalonych przygód była jednak znana już w środowisku wyprawa na Kilimandżaro z fundacją „Mimo Wszystko” Anny Dymnej.

Drużynę tworzyło ośmiu uczestników – był z nami Jan Mela, Katarzyna Rogowiec, Jarek Rola (który ucierpiał w tym samym wypadku, co ja ) Staram się tutaj nikogo nie pominąć, a było tam wielu wspaniałych ludzi, żeby wspomnieć też mojego serdecznego przyjaciela Piotra Pogona – niesamowitą postać, która z wielkim zaangażowaniem działa na rzecz środowiska osób z niepełnosprawnościami.

Byli tam też Krzysztof Głombowicz czy Angelika Chrapkiewicz-Gądek, Łukasz Żelechowski, Krzysztof Gardaś.

Mi osobiście udało się dostać na wysokość około 5100 m, stoczyłem prawdziwą walkę z tą górą i własnymi słabościami, zdobywając „swoje własne Kilimandżaro”.

W nawiązaniu do nietypowych rzeczy, których się podejmuje, warto byłoby także wskazać na skok na bungee czy jazdę na desce windsurfingowej. Jednak obok tego prowadzę też normalne życie, spełniając się zawodowo i prywatnie.

Od 2017 roku działa Stowarzyszenie KS INDRA – Integracyjne Stowarzyszenie Sportowe Siatkówki na Siedząco. Założyliśmy je wspólnie z moimi przyjaciółmi: Michałem Wypychem, Marcinem Musielakiem i Maciejem Latawcem. W prowadzeniu i przygotowaniach siłowych KS INDRY bardzo zaangażował się też mój przyjaciel z klubu i reprezentacji Robert Wydera.

W zeszłym roku odnieśliśmy zwycięstwo w Pucharze Polski oraz zostaliśmy też Mistrzami kraju – wracając do Kaźmierza z podwójną koroną.

Ostatnio w Policach odbywały się zmagania o Puchar Polski, w którym nasza drużyna zajęła drugie miejsce, natomiast już za miesiąc będzie można nam kibicować w walce o Mistrzostwo Polski. Turniej będzie miał miejsce w Elblągu już na początku listopada. Mam nadzieję, że uda nam się obronić tytuł.

Oferta naszego stowarzyszenia mocno się ostatnio wzbogaciła. Mój przyjaciel z czasów szkoły średniej – Maciej Latawiec, działając w jego ramach, trenuje dzieci i osiąga ze swoją drużyną ogromne sukcesy.

Wystarczy przy tym dodać choćby, że nasi mali reprezentanci uczestniczyli również w finałach Ogólnopolskich Mistrzostw w Minisiatkówce o Puchar Kinder Joy of moving.

Jest to nie lada sukces, wypracowany uczciwymi treningami i postawą fair play. W tym zespole jest duch walki!

To są pokrótce moje i nasze wspólne sukcesy sportowe oraz zawodowe. Jeżeli chodzi natomiast o życie prywatne, mogę się pochwalić, że około 15 miesięcy temu zostałem po raz drugi szczęśliwym ojcem. Moja starsza córka ma teraz 21 lat. Narodziny małej dodały mi energii i zmobilizowały do dalszego działania.

Wyruszając z innymi na Kilimandżaro użył Pan bardzo interesujących słów: „Dla mnie wyprawa będzie nie tylko wspinaniem się pod górę, ale też schodzeniem w głąb samego siebie. Myślę, że każdy z nas lepiej się pozna”. Czy może Pan rozwinąć tę myśl?

Chodziło mi tutaj głównie o przekraczanie siebie i pokonywanie własnych ograniczeń czy trudności. Dla jednych będzie to realny szczyt górski, a dla drugich zwyczajne wyjście z domu jest pewnym wyzwaniem.

Miałem na myśli również radzenie sobie z wieloma sprawami, nad którymi na co dzień człowiek się nie zastanawia. Nie wszyscy potrafią poprosić kogoś o pomoc, nie wszyscy są w stanie zaadaptować się do wymagających tego okoliczności w trudnych sytuacjach.

Kiedy przestrzeń jest przystosowana do potrzeb osób z niepełnosprawnościami nie zastanawiamy się, co byłoby wówczas, gdyby tego przystosowania zabrakło.

Podróże w głąb siebie uczą pokory i przypominają o rzeczach, których na co dzień niekiedy nawet sobie nie uświadamiamy. Błahostki dla jednych, czasami stają się rzeczywistym, wysokim szczytem górskim dla drugich, w skali 1:1.

Zdarza się, że działamy instynktownie, automatycznie, wykonując wiele czynności i nie przywiązując do nich większej wagi, a na takiej wyprawie zmuszeni byliśmy sięgnąć w głąb siebie i wydobyć niekiedy ogromne pokłady energii, łamiąc własne granice wyczerpania. Szliśmy razem, a jednocześnie osobno. Ktoś był moimi nogami, ja byłem czyimiś rękami, a w podróże w głąb siebie wyruszaliśmy przede wszystkim dzięki własnej empatii i świadomości limitów, które przy wsparciu innej osoby z drużyny, byliśmy w stanie przełamać.

I tak – jednocześnie razem, a przy tym każdy indywidualnie zdobyliśmy dwa szczyty, odbywając jednocześnie inspirującą podróż poza granice własnych możliwości. Pierwszy szczyt – to realne, najwyższe wzniesienie Afryki, natomiast drugi – to już indywidualne zmagania wewnętrzne i adrenalina, kiedy się je przezwycięża.

Skąd Pan bierze tak silną motywację do działania? Czy można powiedzieć, że ze sportu? Przed wypadkiem również lubił Pan ruch?

Zgadza się. Wcześniej również uprawiałem sport. Większość czasu spędzałem na podwórku wciąż w ruchu, hartując przy tym charakter. Tam liczyły się głównie umiejętności sportowe – kto szybciej biega, kto dalej skacze, trzeba było polegać na sobie i swojej sile. Wyróżniało cię to, co potrafisz, a nie jak wyglądasz albo ile masz w portfelu.

Myślę, że właśnie poprzez tą zdrową rywalizację wśród ludzi, z którymi się wychowałem, miała szansę ukształtować się we mnie już w wieku nastoletnim tak zwana wola walki i wytrwałe dążenie do obranego celu.  

Poza tym chciałbym podkreślić, że zawsze byłem osobą otwartą na świat, ciekawą wszystkiego, co działo się w otaczającej mnie rzeczywistości. Nigdy też nie miałem problemów z komunikacją międzyludzką, łatwo nawiązywałem nowe znajomości, utrzymywałem kontakty.

Wiele rzeczy mnie interesuje, jestem zapalonym kolekcjonerem, mam zestaw noży i mieczy czy sprzętów sportowych, zdobytych medali i pucharów.

Myślę, że moja charyzma i chęć działania bierze się też z bagażu doświadczeń, który noszę w sobie, a także przy okazji z faktu, iż dostałem drugą szansę od losu, by własne przeżycia przekazywać dalej, innym ludziom.

Oni z pewnością mogą uczyć się na tym, czego ja doświadczyłem. Uważam, że moja historia może okazać się dla nich cenną lekcją życia…

Muszę się też pochwalić, że 2006 roku miałem szczęście i ogromną przyjemność (dzięki zapewne swojemu silnemu głosowi) poprowadzić wspólnie z Anną Dymną finał koncertu Zaczarowanej Piosenki, który odbywa się co roku w Krakowie. Była to dla mnie niezapomniana przygoda i zaszczyt.

Jaką radę dałby Pan osobom z niepełnosprawnościami, które są bierne, a chciałyby podjąć jakąś aktywność? Jak mają one zmotywować się do działania? Jak mogą one uwierzyć w swoje umiejętności i przestać się wahać?

Dla mnie motywacja bierze się z naturalnej dla człowieka ciekawości świata…. Warto zawsze próbować, a nie natychmiastowo zamykać się na wszystko, z obawy przed niedogodnościami i wysiłkiem.

Mam ze sobą wiele doświadczeń sportowych: pływam, jeżdżę na rowerze, desce surfingowej i windsurfingowej, skakałem na bungee, zamierzam kiedyś skoczyć ze spadochronem. Nie wspominając już nawet o sportach, które uprawiam profesjonalnie, takich jak, już wcześniej wymieniona lekkoatletyka, hokej czy siatkówka.

Trzeba po prostu zdobyć się na odwagę i spróbować, to nic nie kosztuje, a skorzystać na tym można bardzo wiele. Wszystko siedzi w głowie, aby ruszyć z miejsca należy najpierw zmienić swoje nastawienie i przełamać negatywne myśli.

Dużo tutaj znaczy znalezienie się w gronie pomocnych ludzi, takie właśnie jest środowisko niepełnosprawnych sportowców. Porównując okres przed wypadkiem z okresem po wypadku, widzę, że miałem szczęście spotkać na swojej drodze wiele osób z wielkim sercem, chętnych, by udzielić rad i wskazówek. Obdarzono mnie ogromnym wsparciem w wymagającym dla mnie czasie.

Kiedy trafi na siebie dwóch ludzi o zbliżonych doświadczeniach i analogicznych sytuacjach życiowych, można wówczas przekonać się jak wiele historii jest do siebie podobnych. Czasem robi się zwyczajnie lżej, kiedy widzisz, że niejeden ma trudniej, a dobrze sobie radzi. To po prostu mobilizuje i daje energię do nowych wyzwań i przedsięwzięć.

Przed wypadkiem, jako młody chłopak używałem życia, liczyło się wtedy tak zwane „Carpe diem”, raczej nie miałem czasu zatrzymać się i pomyśleć nad tym, co w tym moim małym świecie ma prawdziwe znaczenie i wartość.

Nie przywiązywałem też wagi do cudzych historii i losów. Ten pechowy dzień, tragiczny w skutkach, nauczył mnie innego spojrzenia na rzeczywistość i wzmocnił jeszcze bardziej moją wewnętrzną zdolność empatii wobec drugiego człowieka.

Pamiętam jak dziś, że jeszcze w dzień wypadku poszedłem z kolegami grać w piłkę na boisko, później byłem na ognisku, z którego już niestety nie wróciłem bezpiecznie do domu, a całe moje życie uległo diametralnej zmianie.

Chociaż na początku było mi bardzo ciężko w późniejszym okresie, dzięki ludziom, których spotkałem na swojej drodze, zrozumiałem, że losy bywają różne i warto czasem spojrzeć na drugiego człowieka, biorąc z niego przykład.

Zdarzają się przypadki jeszcze bardziej poważne od naszych własnych, a wiele osób na własnym życiu pokazuje, że nie ma takich trudności, z których przy wsparciu otoczenia nie dałoby się po pewnym czasie wyjść.

Jestem osobą z niepełnosprawnością, poruszam się na wózku i dzięki temu mogę powiedzieć, że widzę więcej. Kiedy osoba pełnosprawna idzie ulicą po krawężniku, nie zastanawia się czy chodzik ma pięć, czy więcej centymetrów. Ja podjeżdżając do krawężnika już z pewnej odległości zaczynam go obserwować i patrzeć, czy dostanę się na niego bez problemu, i w którym momencie mogę spokojnie wjechać.

Bywa, że osoba o pełnej sprawności robi niektóre rzeczy odruchowo, nie zastanawiając się. My – osoby z niepełnosprawnościami, siłą rzeczy poprzez nasze doświadczenia, dostrzegamy więcej, a nasza percepcja jest można powiedzieć głębsza i bardziej wyostrzona.

Dziękuję za inspirujący wywiad i życzę powodzenia w realizacji dalszych planów i przedsięwzięć.

Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018 – 2030.
Logo Narodowego Instytutu Wolności

Dodaj komentarz